Hitler. Reportaż biograficzny
John Toland
Wydawnictwo Albatros
Reportaż czy jednak biografia?
Książka, aby stała się bestsellerem, musi być reklamowana – co to odnosi się do woluminu Johna Tolanda „Hitler. Reportaż biograficzny” – przez wielkomiejskie billboardy. Wolumin ten jest protoplastą Beevorowskiego opisywania przeszłości poprzez odrzucenie „szkiełka i oka” oraz wprowadzenie żywej narracji i dialogów. Dzięki temu zabiegowi ponad tysiącstronicowy „reportaż” staje się możliwy do przetrawienia dla laików.
Opis:
Najważniejszą informacją, która deprecjonuje zabiegi marketingu wykazującego, że mamy do czynienia z „wyczerpującą biografią”, jest informacja o roku wydania pracy Tolanda – 1976! To prawie cztery dekady, które znacznie poszerzyły zakres wiadomości o III Rzeszy, dzięki ułatwieniom dostępu do archiwów i dostępności źródeł, nieosiągalnych w czasach „zimnej wojny”. Wówczas nieliczni szczęśliwcy-czytelnicy popisywali się posiadaniem ocenzurowanego dzieła Alana Bullocka „Hitler: studium tyranii”, napisanym ponad trzy dekady przed Tolandem, choć w PRL dostępnym od 1969 roku. Można tylko gdybać, jaki szok wywołałoby opublikowanie woluminu Tolanda w drugiej połowie dekady tow. Gierka, choć było to niemożliwe z racji soczystych opisów konspiracji niemiecko-sowieckiej przeciw pokojowi w 1939 roku.
Autor podzielił biografię Adolfa Hitlera na dziewięć części, a te na trzydzieści jeden rozdziałów chronologicznie opisujących życie prywatne przywódcy III Rzeszy, ukazanych na tle w historii Europy. Narrację rozpoczynają dywagacje na temat austriackiego drzewa genealogicznego Führera, jego dzieciństwa, przez młodość, Wielką Wojnę, początek działalności politycznej, gwałtowny rozmach kariery, zdobycie władzy i czasy pokojowej ekspansji. Ten okres dominuje w książce Tolanda, zajmując 2/3 objętości (inaczej niż u Kershawa). Pozostałą część zajmuje drugowojenny kataklizm, zainicjowany moskiewskimi knowaniami Mołotowa, Ribbentropa i Stalina, a zakończony epilogiem po upadku III Rzeszy i kresie życia Hitlera. Praca była w 1976 roku kompletną „definitywną biografią” jak brzmiał jej podtytuł, popartą licznymi wywiadami i wspomnieniami. Rok jej wydania, a w zasadzie czas zbierania materiałów i jej pisania w na przełomie lat 60. i 70. XX wieku pozwalał na spotkanie z wieloma wysoko postawionymi świadkami wydarzeń, nie zaś ostatnimi z nich, jak to ma dziś miejsce. Fakt dotarcia do tych generałów, ministrów, sztabowców, ale też szoferów czy sekretarek Hitlera – jest rzeczywistą, ale jedyną zaletą pracy – choć też nie do końca. Toland rozmawiał z trzeźwo myślącymi świadkami. Ci Niemcy zdawali swoje relacje (przynajmniej jeśli chodzi o „towarzyszy z NSDAP” czy też mocniej awansujących w czasach III Rzeszy) w sposób wybiórczy i asekuracyjny zgodnie z tym co zapamiętali po złożeniu „Persilschein”. Wówczas SPD była dopiero od kilku lat u władzy, a większość establishmentu erefenowskiego miała swe korzenie właśnie jako „Parteigenose” różnych szczebli w szeregach monopartyjnej NSDAP.
Toland przedstawił Hitlera – szczególnie w części przed ujawnieniem jego ludobójczych tendencji – jako płomiennego oratora, urzekającego niemieckie tłumy swymi wypowiedziami, czytelnością programu, żywiołowymi ekscytacjami i zniewalającą Niemców prostolinijnością. Z drugiej strony autor zauważał u przyszłego Führera cechy człowieka o przerośniętym ego i zuchwałości, nie nawiązującym bliskich relacji emocjonalnych (poza kilkoma niewiastami z najdłużej utrzymywaną Ewą Braun), uporczywie dążącego do osiągnięcia obranych celów. Wcześniej po zdobyciu Krzyża Żelaznego, wieszczył różne apokalipsy (jaki zagrożenia wynikające z nikotynizmu) towarzyszom broni z pułku Lista na froncie zachodnim w czasie „Wielkiej Wojny”. Po wojnie transformował z kaprala w polityka łaknącego władzy. Toland nie zapomniał o artystycznych zainteresowaniach Hitlera, marzącego o studiowaniu w wiedeńskiej [ASP] k.k. vereinigten Akademie der bildenden Künste. Początek objął również informacje o silnym przywiązaniu Adolfa do matki, czy nawracających kilkakrotnie poważnych stanach depresji, które mogły być efektem zatrucia gazami bojowymi.
Czytelnik, pamiętając, że „Hitler. Reportaż biograficzny” powstał przed czterema dekadami, zapoznaje się z wyjaśnieniami autora, które były w zgodzie z ówczesnym stanem wiedzy. Tak jest z przyczynami zaciekłości Hitlera w stosunku do Żydów i Słowian. Toland nie zauważył, że przed nienawiścią do tych ostatnich był czas usilnego namawiania do współpracy następców Komendanta, kremlowskiego dyktatora czy regenta południowosłowiańskiej monarchii. Autor zaprezentował przemianę stosunku bohatera swej książki do kwestii żydowskiej i przeformowanie jego światopoglądu po tym jak dużo zawdzięczał Austriakom i Niemcom żydowskiego pochodzenia do 1918 roku. Dopiero po przyswojeniu legendy o „ciosie w plecy” (Dolchstoßlegende) zaczął nienawidzić Żydów, co stało się fundamentem wymyślonej przez niego maszynerii, realizującej w pierwszy w dziejach ludzkości konstruktywny program Zagłady bliźniego. Przedstawiciele narodu niemieckiego zarejestrowani przez Tolanda, opowiadali mu o znanych wszystkim konsekwencjach – starając się oddalić od siebie winę zainfekowania narodowym socjalizmem (choć nie każdy generał Luftwaffe był zbrodniarzem wojennym!).
Amerykański autor prześledził krok po kroku drogę polityczną Hitlera od szefowania niewielkiej Niemieckiej Partii Robotniczej przez objęcie stanowiska kanclerza, a wkrótce stanie się Führerem, osiągnięcie dominacji w Europie, aż po upadek jego władzy w Berlinie. Toland wspomniał o ciężkim więzieniu w Landsbergu (które narodowi socjaliści zajęli ponownie po 1945 roku), kiełkującej w umyśle Adolfa Hitlera eklektycznej ideologii narodowego socjalizmu spisanej jako „Mein Kampf”. Aby dotrzeć do II wojny światowej należy pokonać rozdziały, poświęcone puczowi monachijskiemu, „nocy długich noży”, „nocy kryształowej” czy podpisaniu paktu Hitler-Stalin (popularnie, choć niewłaściwie określanym jako Ribbentrop-Mołotow). Wiadomości, dotyczące wielkiej polityki zostały uzupełnione informacjami o problemach zdrowotnych Hitlera, jego relacjach zarówno z kochankami, jak i współpracownicami, uświadamiając, że Monstrum potrafiło być serdecznym dla drugiego człowieka, nie tylko wobec owczarka, wabiącego się Fuchs.
Brak uzupełnienia pracy o ustalenia z ostatnich 40 lat zaowocował licznymi przemilczeniami i nie rozwinięciem wątków z udziałem samego Hitlera. Bułgarski car Borys III, który na kartach książki pojawił się tylko raz w kontekście podejmowanych prób podpisania separatystycznego pokoju w 1941 roku przez sowiecką dyplomację– choć faktycznie chodziło o ambasadora Bułgarii Iwana Stamenowa, nieoficjalnie „reprezentującego” interesy III Rzeszy w Moskwie, a później w Kujbyszewie. A gdzież to zapodziała się ostatnie wizyta Borysa III u Hitlera, zakończona jego tajemniczą śmiercią w 1943 roku. Podobnie jest z Leonem Degrellem, który u Tolanda jest li tylko szefem niewielkiej partii reksistowskiej w przedwojennej Belgii – a przecież dwukrotnie spotykał się z Hitlerem, który wręczał mu Krzyż Rycerski, a po roku jego wyższą „dębową” klasę, Ritterkreuz des Eisernen Kreuzes mit Eichenlaub. I co ciekawe Hitler miał mu podobno powiedzieć, że chciałby mieć syna, podobnego do Degrelle’a – te namaszczenie stało się dla Walończyka symbolicznym sfinalizowaniem przemiany katolickiego integrysty w skrajnego narodowego socjalistę. Toland nic nie wspomniał o jedynej wizycie zagranicznej, którą Hitler złożył w Finlandii, gdzie poleciał i bezskutecznie usiłował zachęcić marszałka Mannerheima do ataku na Leningrad, wspominając tylko o fińskim uczestnictwie w wojnie przeciw Związkowi Sowieckiemu po zgodzie wspomnianego marszałka.
Dziwią publicystyczne sformułowania, które licznie pojawiły się na kartach, jak chociażby „walczyć z czerwonymi”, „[Dietl] grzmotnął w stół” (s. 897), „krążył w milczeniu po wielkim holu” (s. 617), „[Stalin] skakał wokół nich” w książce aspirującej do bycia opus magnum o Führerze. Określenie „Rosjanie” używane przez autora w odniesieniu do sowieckich funkcjonariuszy WKP (b) z Gruzinem na czele było wątpliwym zabiegiem (od s. 600), podobnie jak „front rosyjski” (s. 777). Zresztą przy sekretarzu generalnym zabrakło powyższego akronimu ludobójczej kompartii (s. 617). Fałszywie z gruntu zabrzmiało stwierdzenie w rozdziale „Zwycięstwa na Zachodzie”, że w 1939 roku walczyła „niemiecka armia uzbrojona w ciężkie działa samobieżne”, gdyż 80 proc. Wehrmachtu opierało się na trakcji konnej. Pierwsze ciężkie działa samobieżne 15cm sIG33 Sfl auf PzKpfw I Ausf.B (SdKfz101) „Bison” powstały w lutym 1940 roku jako efekt doświadczeń z kampanii polskiej, która trwała o dwa dni dłużej niż sugeruje przypis polskiego wydawcy. Podczas, gdy 5 października w Warszawie odbywała się przed Hitlerem „defilada zwycięstwa”, walczyli jeszcze żołnierze 60 DP „Kobryń”, DP „Brzoza”, BKaw „Edward”, BKaw „Plis” (wchodzących w skład Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Kleeberga) w rejonie Woli Gułowskiej, Hordzieżki, Charlejowa, wsi Poznań czyli podczas bitwy pod Kockiem. Wzajemne ostrzeliwanie wojsk polskich i niemieckich trwało aż do 6 października do godz. 1.00 w nocy, a do kapitulacji doszło już 36 dnia regularnych walk. Błędem było wyartykułowanie, że Niemcy zaproponowali Sowietom jesienią 1940 roku Zatokę Perską, gdyż właśnie o ten region pokłócili się dotychczasowi sojusznicy. Ribbentrop miał zaofiarować Mołotowowi z podziału Azji „przyprawy” czyli Indie zamiast ropy – Persji. To doprowadziło do ich konfrontacji niecały rok później.
Groteskowo zabrzmiało zdanie o Hitlerze, zwierzającym się własnemu służącemu (s. 455) przy czym oczywiście zrozumiałe mogłoby być nawiązanie serdecznych relacji między Monstrum, a jego lokajem. „Specjalną jednostką lotniczą” udzielającą wsparcia gen. Franco był Legion Condor. Autor nieprzekonywająco argumentował o znaku równości między narodowym socjalizmem i faszyzmem – a priori, usiłując utwierdzić czytelnika, że to jedno i to samo, co obecnie jest uznawane za anachronizm. Tak samo można określić bajkę sprzed 40 lat o „tajemniczo brzmiącym rozkazie (podpisanym przez Göringa na osobiste polecenie Führera)”, formalnie zarządzającym żydowską Zagładę (s. 799). Uproszczeniem było uznawanie, że w Hiszpanii bomby spadały tylko z niemieckich samolotów (s. 723), nie wspominając sowieckich SB-2, które również dokonywały nalotów, z tym że na miasta pod kontrolą gen. Franco. Morze Śródziemne wcale nie „pozostawało otwarte dla zachodu”, gdyż najpierw trwały walki z Włochami do 1943 roku, a do końca wojny zagrażali fanatyczni Włosi z Decima Flottiglia MAS (Xª MAS) i Niemcy, pływający na części eks-włoskich okrętów. Narada, obwieszczająca 250 generałom o wojnie totalnej z Sowietami nie odbywała się 30 marca 1941 roku w małym gabinecie tylko w sali konferencyjnej Kancelarii Rzeszy. Protektorat Czech i Moraw stawał się kilkakrotnie w książce Tolanda Czechosłowacją (s. 810).
„Przystojni młodzi esesmani ubrani w śnieżnobiałe mundury” to ordynansi z SS-Ordonnanzen-Kommando, utworzonego w 1934 roku w celu zapewnienia obsługi w Kancelarii Rzeszy. I tu warto wspomnieć byłoby o przypadkowym doborze zdjęć w książce na których poza Hitlerem widnieją jego współpracownicy – uśmiechnięty Goebbels, zamiast pogodnego Adolfa w towarzystwie Gertrud Deetz, żony Gauleitera Forstera czy rozpromienionego Fuhrera otrzymującego porcelanowe figurki ze złowieszczej manufaktury w Allach.
Mapy również niedokładnie odwzorowują rzeczywistość – (s. 720-721 i 738-739) zły przebieg granicy polsko-sowieckiej sprzed 1939 roku wzdłuż Zbrucza, brak nabytków węgierskich (i bułgarskich) po II arbitrażu wiedeńskim, raz Rumunia z Besarabią, a drugi raz bez tej prowincji. Podobnie jak ponownie Bułgaria została zaznaczona bez nabytków w Macedonii i Tracji w 1941 roku. Rażąca wyglądać musiała obecność Polski i Czechosłowacji na wojennych mapach zamiast Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete oraz Protektorat Böhmen und Mähren – mogąc być pomostem do „polskich obozów” – Pulitzera czytało wówczas więcej ludzi niż dziś. Hess poleciał do Szkocji na dwusilnikowym samolocie Messerchmitt Bf-110, a nie Me-110 (s. 753). Pod Stalingradem dwa sowieckie fronty (a nie armie, których było łącznie pięć) okrążyły 265.000 żołnierzy niemieckich, rumuńskich, włoskich, chorwackich oraz eks-sowieckich w niemieckiej służbie (Hiwi) – s. 826.
Kontrowersyjnym było wychwalanie „jedynego prężnego ruchu oporu” w Jugosławii, do tego w wykonaniu tow. Josipa Broza ps. „Tito”. Było to zapewne skutkiem sukcesów kinowych międzynarodowych superprodukcji w rodzaju „Piątej ofensywy” (The Battle of Sutjeska) czy równie widowiskowej „Bitwy nad Neretwą” (The Battle of the River Neretva). I nic o AK, ani partyzantach sowieckich, greckich oraz zaledwie wspomnienie o Dragoljubie Mihailoviciu ps. „Draža”. Zresztą Powstaniu Warszawskiemu autor poświęca zaledwie część zdanie podrzędnie złożonego, kończąc je wywodem o zerwaniu relacji dyplomatycznych między Ankarą i Berlinem. Toland zasugerował (s. 933), że Niemcy poza obozami śmierci, zamordowali „resztę [Żydów] przy użyciu ruchomych komór gazowych na samochodach”, co jest ewidentną nieprawdą, nie uwzględniającą prawie 1,5 mln Żydów rozstrzelanych przez Niemców w latach 1941-1942 oraz tych zamordowanych w „akcjach samooczyszczających”. Od dawna już wiadomo, ze ofensywa styczniowa Armii Czerwonej w 1945 roku wynikała z mroźnych temperatur przypadających do początku lutego, które Sowieci wykorzystali do forsowania rzek, a nie „dotrzymania obietnicy danej Churchillowi” (s. 958). Skorzenny nie był pułkownikiem SS, a SS-Standartenführerem i dowodził dywersyjnymi SS-Jagdverband, a nie komandosami (s. 1001). W Waffen SS, służyli poza „przedstawicielami rasy aryjskiej” również Albańczycy, Bośniacy, Chorwaci, Ukraińcy, Rosjanie, Bułgarzy i Rumuni.
Polska wersja „Hitler. Reportaż biograficzny” zawiera również liczne błędy, wynikające z braku doświadczenia translatorskiego Zbigniewa Kościuka w przekładach opracowań i monografii, poświęconych III Rzeszy, czy chociażby historii XX wieku. Otóż nie wystarczy znać język, potrzeba też zasobu terminologii fachowej, aby oddać wiernie przeszłość, a w szczególności kwestie frontowe czy wojskowe. Königlich Bayerisches 16. Reserve-Infanterie-Regiment nie był tylko „Szesnastym Rezerwowym Bawarskim Pułkiem Piechoty” tylko „królewskim bawarskim 16. pułkiem piechoty rezerwowym”, a skrótowo w 16. pp rez, który co gorsza dla tłumacza był oddziałem, a nie jednostką (s. 81). Również ogólny słowny zapis liczebników porządkowych w rodzaju „Szósta Armia Paulusa” (s. 825) uznać należy za uproszenie, gdyż powinno być „6. Armia pod dowództwem gen. Paulusa”. Hitler był nieodzowny w sztabie tego pułku, bo tak należy tłumaczyć Regt HQ lub Regimental Headquarters, a nie w „kwaterze głównej” (od s. 85), co zawsze odnosi do lokalizacji głównego sztabu sił zbrojnych. Tłumacz pomylił „karabiny maszynowe” (s. 392) z pistoletami maszynowymi, które zdały swój egzamin podczas „noży długich noży”, a wcześniej w okopach francuskich w 1918 roku. W kraju niegdyś zdominowanym przez „kierowniczą rolę Partii” dziwnie brzmi używanie określenia partia/Partia (od s. 119), odnoszące się do NSDAP, określanej też przez błędny słowny „wytrych” anglosaski jako partia nazistowska. Przecież w jej nazwie znalazło się określenie narodowosocjalistyczna, a idee socjalistyczne przebijały się zarówno w jej programie, jak i realizowanych formach polityki, włącznie z obchodzeniem święta 1 maja. Podobnie wygląda kwestia używania w tłumaczeniu pejoratywnego określenia „mason”, wykorzystywanego przez narodowych socjalistów w miejsce neutralnego „wolnomularza”.
Problemy pojawiają się przy akronimach „niszczyciela Stanów Zjednoczonych”, zamiast „niszczyciela USS «Reuben James»” (s. 790) czy statku parowego od ang. steam ship – s/s Manhattan, który otrzymał mylący zapis skrótu: „S.S. Manhattan” (s. 374). Kłopoty pojawiają też przy zgodnych z rewizjonistycznymi próbami zapisu stopni esesowskich bez charakterystycznego przedrostka SS- (podobnie jak z SA-), od s. 381, przy czym „dowódca SS” to trudnoprzekładalny na polski termin Reichsführer-SS. Wspomniane błędny zapis bez przedrostka dominuje na tablicy, porównującej stopnie wojskowe z SS, jak i usilne polszczenie niemieckich stopni – major SS (sic!). Podobnie jak skrótowo określony oddział Leibstandarte, który w rzeczywistości nazywał się Leibstandarte SS Adolf Hitler (LSSAH), co niektórzy usiłują nieudolnie tłumaczyć jako oddział straży przybocznej (s. 1026) czy pułk SS Adolfa Hitlera. Niefachowo brzmią „działka przeciwlotnicze” zamiast „armat przeciwlotniczych” (s. 448), czy „feldmarszałek Luftwaffe”, który to stopień w rzeczywistości nazywał się Reichsmarschall. Ekwilibrystyką było napisanie o „obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu”, jakby tłumacz zapomniał, że to miasto było terenach inkorporowanych do Niemiec w 1939 roku i nosiło do 1945 roku nazwę Auschwitz. Nietrafnym wydaje się określenie „ofensywa w rejonie Ukrainy” (s. 889).
Wolumin Tolanda był swego czasu próbą całościowego, a przez to uproszczonego, sposobu poznania Hitlera w „reportażu historycznym” deprawacji jego charakteru oraz odkrycia motywów, miotających Wodzem, przesądzającym o losach Starego Kontynentu. Niestety ta książka wydana przed 40 lat może swymi niejednokrotnie przestarzałymi opiniami wpłynąć na poglądy niedoświadczonych czytelników. Pamiętać należy, że po opublikowaniu „Hitler. Reportaż biograficzny” pojawiły się tak przełomowe monografie, jak te napisane przez Thomasa Webera, Christophera R. Browninga, Bryana Marka Rigga, Wolframa Wettego, przywoływanego Iana Kershawa czy jakże istotne „Tajne dzienniki lekarza Hitlera” dr Morela zredagowane przez kontrowersyjnego Davida Irvinga.
Hubert Kuberski
dodano: 2015-04-20