Magia w świetle księżyca
Woody Allen
Od kilkunastu lat Woody Allen realizuje film za filmem w zmieniających się sceneriach - choć nie udało się ściągnąć nad Wisłę (poza występami jego własnego jazz-bandu). Tym razem zaproponował widzom przeniesienie się w czasy, gdy królowały jazz i charleston na parkiecie czyli koniec lat 20. XX wieku – jeszcze przed Wielkim Kryzysem. Romantyczna komedia w stylu retro „Magia w świetle księżyca” rozgrywa się na francuskim Lazurowym Wybrzeżu oraz Prowansji (z krótkim berlińskim preludium).
Opis:
Dawno minęły czasy przełomowych „Zeliga”, „Purpurowej róży z Kairu” czy „Manhattanu” i obecnie ten reżyser oferuje widzom komedie – najczęściej kostiumowe – o nierównym ciężarze gatunkowym i poziomie artystycznym. na pewno nie można mu odmówić swobody z jaką przygotowuje i realizuje co roku kolejny film. Nie zwalniając tempa swych produkcji fabularnych, wykorzystuje wypróbowane „allenowskie” środki ekspresji, świadomie ku uciesze odbiorców. I mimo afery rodzinnej z jego udziałem, nie odmawiają mu aktorzy, praktycznie zawsze wymieniani w każdym filmie.
Tym razem wybór padł na Colina Firtha, który potrafił wdzięcznie zagrać w filmie o iluzjonistach, magii i spirytyzmie. Ten temat pojawiał się już wcześniej u Allena, chociażby w „Nowojorskich opowieściach”, „Scoop – Gorącym temacie”, „Danny Rose z Broadwayu”, „Klątwie skorpiona”, czy „Poznasz przystojnego bruneta”. Tym razem „Magia w blasku księżyca” porusza kwestie prestidigitatorstwa skonfrontowanego z spirytyzmem, łączącym naiwnych ze światem paranormalnych doświadczeń. Reżyser zarysowuje dwa stanowiska – bogaczy znudzonych egzystencją w luksusowych warunkach, łudzonych przez szarlatanów o umiejętnościach parapsychologicznych oraz świadomych swego racjonalizmu pogromców szarlatanerii. O dziwo tym drugim typem bohatera u Allen staje się iluzjonista Stanley Crawford, ukrywający pod scenicznym emploi Wei Ling Soo (w tej roli wspomniany Firth).
I właśnie kontrast czy może konflikt światopoglądowy doprowadza aroganckiego, a czasami nawet cynicznego Anglika z arystokratycznej rodziny – o dziwo zajmującym się sztukami magicznymi, a nie służbą Jego Królewskiej Mości – do zdemaskowania młodej amerykańskiej parweniuszki Sophie (Emma Stone). Ale, żeby nie było łatwo dziewczyna-medium oczarowuje nie tylko rodzinę znudzonych milionerów. Film przypomina jak to żyło się prawie 100 lat temu, tym którzy dziedziczyli rodowe fortuny – przy czym nie zetkniemy się w tej fabule z bolączkami postępowych intelektualistów, jak chociażby Simone Weil, bolejących nad losem wyzyskiwanych robotników w zakładach Renault. Allen proponuję nostalgiczną wycieczkę do świata salonów i tarasów z widokami zapierającymi dech, gdzie nie uświadczysz nawet stróża z obserwatorium astronomicznego czy umorusanych pracowników stacji benzynowej.
Wdzięczna i skontrastowana opowieść pozwala zapomnieć widzom o świecie na zewnątrz sali kinowej. Zupełnie jak to kiedyś było w błyskotliwej „Purpurowej róży z Kairu”. Ten film w luksusowej scenografii, ze stylowymi i eleganckimi pojazdami z epoki (Alfa Romeo zamiast Bugatti) w rytmie swingującego jazzu to atrakcyjna propozycja na wybranie się we dwoje do kina. Wszystko zostało perfekcyjnie wystylizowane z myślą o widzach uwielbiających retro. Tylko złośliwi będą przypominać nieco profetyczny „Koniec z Hollywood”, w której to fabule Allen zagrał reżysera, tracącego wzrok, ale nadal tworzącego film za filmem. Co ciekawe udaje mu się to co roku – widzowie to kupują, producenci wykładają fundusze, dystrybutorzy są zadowoleni z zysków – a publiczność pozostaje nadal uwiedzona stylem Allena.
Hubert Kuberski
dodano: 2014-08-30