Miasto 44
Jan Komasa
EFEKTOWNIE, ALE Z BŁĘDAMI
„Miasto 44” to trzeci pełnometrażowy film wyreżyserowany przez Jana Komasę, wspieranego tym razem przez znamienitego operatora obrazu Mariana Prokopa. Ta fabuła to opowieść o młodych Polakach, powstańcach warszawskich z harcerskich batalionów AK „Zośka” i „Parasol”.
Opis:
Film rozpoczyna się w lecie 1944 roku, tuż przed anihilacją Warszawy. Główny bohater Stefan (Józef Pawłowski), wcześniej nie zaangażowany w konspirację, zostaje wciągnięty do AK przez ponętną sąsiadkę Kamę (Annę Próchniak). Jednak to inna młoda konspiratorka Biedronka (Zofia Wichłacz) staje się jego pierwszą, młodzieńczą miłością. Wkrótce Stefan, Biedronka i ich koledzy ruszają do walki pod dowództwem oficera o pseudonimie „Kobra” (Tomasz Schuchardt). Ich szlak powstańczy – tak jak w przypadku Zgrupowania Kedywu KG AK „Radosław” – wiedzie od Woli przez Starówkę i Śródmieście na Czerniaków.
Realizacja i efekty specjalne
Filmowi nie można nic zarzucić od strony o zaangażowania reżyserskiego, operatorskiego, czy aktorskiego, które najmocniej odczuwają widzowie. Widać przemyślane rozwiązania dramaturgiczne, podtrzymujące napięcie. Także strona wizualna – kadry, oświetlenie, współpraca operatora obrazu z specami od efektów specjalnych – jest bez zarzutu (fabuła jest wizytówką możliwości doświadczonego operatora obrazu Mariana Prokopa). Młodzi aktorzy, niejednokrotnie debiutujący na dużym ekranie, dali z siebie wszystko i ta witalność aż bije z ekranu.
Są nawet sceny seksu lub znamiennie zmierzające doń – swoiste signum temporis odpowiadające na zapotrzebowanie współczesnej widowni, choć zakorzenione w powstańczej rzeczywistości. Bliski mi weteran powstania stwierdził: Scena seksu, tak krytykowana przez tych wszystkich moralistów i «purytanów», była na pewno bardzo autentyczna. Sam tego nie widziałem, bo bylem w walce tylko dziewięć pierwszych dni, ale z tego, co po wojnie słyszałem od kolegów, to było czasami bardzo wesoło. Śródmieście w tym górowało, bo tam prawie nie było poważnej walki. I to nie zawsze chłopcy byli inicjatorami, dziewczynki też były bardzo prowokujące. To może był pierwszy raz, kiedy ta młodzież była poza domem, bez hamulców.
Za świetne efekty specjalne odpowiadali superwizorzy z praskiego UPP David Vána i Martin Dolezal, którzy w połączeniu ze scenografami odtwarzali przedpowstańczą Warszawę na ul. Stalowej na Pradze, która zachowała przedwojenną zabudowę, a także przeorane zniszczeniami miasto ze spreparowanymi tonami gruzu. „Czeskie” wysadzenie Mostu Poniatowskiego było mistrzowskie. To oczywiste plusy „Miasta 44”.
Błędy historyczne
Jednak twórcy filmu nie ustrzegli się błędów podających w wątpliwość kwalifikacje osób zajmujących kostiumami wojskowymi, rekwizytami, pojazdami bojowymi czy konsultantów historycznych. Powstańcy „Kobry”, zbierający się 1 sierpnia przed godziną „W” w fabryce na Woli, atakują magazyny Waffen SS przy ul. Stawki. To poważna pomyłka, bowiem Stawki zdobywali nie harcerze, lecz doborowy Oddział Dyspozycyjny Kedywu KG AK „Kolegium A”, który dopiero później przeszedł na Wolę. Przy okazji mamy pierwszy poważny błąd mundurowy – noszone przez aktorów zdobyczne bluzy i kurtki kamuflażowe SS, tzw. „panterki”. Wystarczy popatrzeć na archiwalne zdjęcia przemundurowanego „Kolegium A” wykonane 2 sierpnia 1944 roku w rejonie ul. Okopowej.
To oczywiście pierwsze najprostsze wytłumaczenie „kamuflaży” – choć drugą broniącą autora scenariusza była zdobycz, którą przejął w szkole przy ul. Spokojnej baon AK „Zośka” – był nią mniejszy magazyn mundurowy z „kamuflażami” Waffen SS – wówczas tylko „Kobra” nie pasuje do opowieści, bo tam akurat dowodził Ryszard Białous ps. „Jerzy”.
Na zdjęciach Kedywiaków dominowała druga wersja Tarnschlupfjacke M-41 z dolnymi kieszeniami zapinanymi na guziki we wzorach kamuflażowych „Eichenlaub”, „Platanenmuster” i „Rauchtarnmuster” – to co na ekranie nie przypomina charakterystycznego i podówczas nowatorskiego kamuflażu. Oprócz mundurów maskujących powstańcy zdobyli pokaźne ilości mundurów feldgrau (Schutzanzug) przeznaczonych dla artylerzystów dział szturmowych (Sturmgeschütz). Krótkie kurtki na wzór brytyjskich battledressów były popularne, co widać na zdjęciach wielu żołnierzy Kedywu „Kolegium A”.
Tymczasem niedaleko, bo na Starówce w szkole przy Rybakach powstańcy zajęli następny kolejny skład m. in. z mundurami Heeres (Wehrmachtu). Wśród zdobyczy znalazły się bluzy kamuflażowe we wzorach „Sumpftarnmuster” i „Splitter” oraz widoczne kilkakrotnie na filmie jesienno-zimowe ocieplane dwustronne kurtki w tych samych wzorach. Część staromiejskich obrońców, którzy przeszli we wrześniu do Śródmieścia mogła walczyć w tego typu kurtkach kurtkach. Ponadto oddziały AK przejęły duże ilości przeciwdeszczowych Zeltbahnów.
Żołnierze SS-Sonderregiment Dirlewanger nosili nie tylko „panterki”, ale poza mundurami SS koloru feldgrau (co było domeną weteranów tego oddziału) zdarzały się mundury skierowanych do tej oddziału karnego (pułku specjalnego) za przewinienie dyscyplinarne marynarzy Kriegsmarine czy żołnierzy Wehrmachtu. Podwładnych Dirlewangera pokazano – zupełnie niepotrzebnie – w kamuflażowych maskach na twarzach. Takie maski osłaniały ich w leśnych ostępach Białorusi, a nie w płonącym mieście. Kolejna licentia poetica twórczyni kostiumów wojskowych to wstążka Krzyża Żelaznego u wartownika w magazynach.
Dramatyczne walki o Starówkę oglądamy tylko przez chwilę, a twórcy filmu skupili się na tragedii przy ul. Kilińskiego eksplozji niemieckiego ciężkiego nosiciela ładunków wybuchowych Schwerer Ladungsträger Sd.Kfz.301 Borgward B IVC z Panzer Abteilung (Fkl) 302 przy ul. Kilińskiego. Z relacji osób, które przeżyły wybuch 450 kg sprasowanego trotylu przenoszonych przez Borgwarda, wiemy, że jego efektem nie był krwawy deszcz – jak filmowcy pokazali na ekranie – lecz masa rozrzuconych dookoła szczątków ludzkich.
Jak zwykle, mamy kłopot z czołgami, które powstańcze relacje z reguły opisywały jako „Pantery” i „Tygrysy”. Ciężkie mastodonty pancerne Pz.Kpfw VI „Tiger I” w iprowizowanej kompanii pancernej SS-Totenkopf trafiły po kilku dniach osłony szturmów grendierów pancernych z SS-Pz.Gren.Aus.u.Ers.Btl.3 oraz eskorty konwojów zaopatrzeniowych i sanitarnych trafiły do macierzystego oddziału - 9. Kompanie II. Bataillon 3. SS-Panzer-Regiment na front niemiecko-sowiecki pod Radzymin. Tymczasem zaledwie kilkaście Pz.Kpfw V „Panther” z (najprawdopodobniej) I/Pz.Rgt. 27 z 19. Panzer-Division do 4 sierpnia brało udział w walkach na Woli, od III dekady wrześnie „Pantery” szturmowały Mokotów, a potem Żoliborz. Jednak w scenie czerniakowskiej mogły wziąć udział tylko bezwieżowy niszczciel czołgów Sd.Kfz. 162 Jagdpanzer IV oraz Pz.Kpfw. IV, ale nie Pz.Kpfw V „Panther” - bo tylko jedna kompania z Pz.Jg.Abt. 87 z 25 Panzer-Divison wspierała 146. Grenadiere-Regiment w pacyfikacji Czerniakowa od południa. A od północy przeciwko powstańcom z Czerniakowa SS-Ogruf. von dem Bach rzucał do szturmów plutony Pz.Kpfw IV z jednej kompanii z II/SS-Pz,Rgt.3. oraz drugej kompanii z batalionu czołgów kierowanych drogą radiową - Pz.Abt.(Fkl) 302, z działami szturmowymi Sd.Kfz. 142 Sturmgeschütz III (StuG III) oraz nosicielami min Borgward B IVC. Do Warszawy trafiała też Sturmpanzer-Kompanie z.b.V. 218 podporządkowana wspomnianemu Pz.Abt.(Fkl) 302, a wyposażona w samobieżne 150mm haubice Sd.Kfz. 166 Sturmpanzer 43 Brummbär – i to pocisk jednego z nich, stojącego na Krakowskim Przedmieściu zabił w Pałacu Staszica Karola starszego z braci, szwenkujących kamerami kroniki powstańczej „na planie” filmu dokumentalnego non-fiction „Powstanie Warszawskie” – w poprzedniej produkcji Jana Komasy.
Wbrew filmowej opowieści na Czerniakowie w drugiej połowie września 1944 roku nie było czołgów „Panther” na Czerniakowie, tylko sąsiednich dzielnicach - Mokotowe i Żoliborzu. Konsultanci przegapili także to, że nad Warszawą we wrześniu 1944 nie latały, co widzimy na ekranie, niemieckie bombowce Heinkel He 111. Tymczasem na początku filmu nad Wolą mogły pojawić się dla urozmaicenie Messerschmitty Bf 109 G, ostrzeliwujące i bombardujące Zgrupowanie „Radosław”. Obrońców Czerniakowa nękały zaledwie cztery (!) bombowce nurkujące Junkers Ju 87D Stuka i nikt nie zrzucał żadnych ulotek - bo po co? Niektóre sceny z Powstania budzą zakłopotanie. Nieracjonalnie wyglądał Stefan – nie podnoszący pm Sten z ziemi po zabitym koledze – biegnący w poprzek do atakujących na cmentarzu Niemców i Azerów (tego akurat nie widać). Stefan i Biedronka chaotycznie miotają się między liniami frontu, omijając walczących kolegów, by w końcu zejść do kanałów w ostatniej chwili, którymi część obrońców (w tym koledzy dwójki bohaterów) przedostała się do Śródmieścia. A stamtąd trafiali na Czerniaków, lecz po upadku tej dzielnicy Stefan przedostał się na łachę przy wschodnim brzegu Wisły zamiast kanałami przejść na Mokotów lub Śródmieście z powrotem. Na zasadzie kontrastu pocałunek dwojga zakochanych w krzyżowym ogniu wystrzeliwanych pocisków, które w nich nie trafiają, to całkowita fantazja na pograniczu kiczu, choć poetyka i komputerowa choreografia toru pocisków jest do całkowitego zaakceptowania z puntu widzenia postmodernistycznej estetyki.
Ikona nieco na wyrost
„Miastu 44” nadaje się charakter ikony generacyjnej, podobnie jak to się stało z „Kanałem” Andrzeja Wajdy. Widzom pozostaje poczekać na powstańczą biografię filmową z prawdziwego zdarzenia, np. na podstawie takich wymiataczy z Kedywu jak Stanisław Aronson lub Stanisław Likiernik. Ich losy w czasie okupacji i powstania to gotowy dyptyk o bohaterach z krwi i kości – dwie przygodowe fabuły niewymagające upiększania – samo życie.
Potężna machina reklamowa nie daje możliwości wyboru, zmuszając do obejrzenia „Miasta 44”. W zasadzie czytelnicy nie mają nawet wyboru i muszą, a przynajmniej powinni obejrzeć tę fabułę. Film Komasy pozostanie zapamiętany jako efektowna, by nie powiedzieć efekciarska, wariancja na temat Powstania Warszawskiego – choć zawierająca liczne uproszczenia i błędy historyczne, wynikające z ignorancji tych, którzy konsultowali kwestie historyczne, nie znając dogłębnie kwestie sprzętowych i mundurowych (i to mimo wcześniejszych nagród za inne błędne produkcje historyczne) – a przecież film składa się ze szczegółów. Chęć ciągłego mocnego oddziaływania na widza i kreowania bohaterów zaciążyła nad niektórymi efektami specjalnymi, choć na ekranie fabuła broni się młodziutkimi „świeżymi” aktorami i to jak ich utrwaliła w pamięci potomnych kamera i światło pod wodzą Mariana Prokopa.
Hubert Kuberski
dodano: 2014-09-05