Strażnicy Galaktyki
James Gunn
Co może łączyć komiks s-f, osadzony w uniwersum Marvelowskim, z historią czy przeszłością? Całkowite zdumienie wywołał już początek filmu, a w zasadzie menu płyty DVD oparte na designie old-schoolowego magnetofonu kasetowego i nośnika, który odgrywa w filmie ważną rolę. Dobrze wykombinowała scenarzystka filmu Nicole Perlman wspierana przez reżysera Jamesa Gunna, wychowującego się na „kaseciakach”.
Opis:
James urodził siedem lat po opracowaniu standardu kasety magnetofonowej przez Philipsa. Rok przed tym wynalazkiem przyszedł na świat operator obrazy Ben Davis, BSC. Zapewne nie mieli żadnych kłopotów w pozyskiwaniu kaset. W siermiężnym PRL ich rówieśnicy mogli marzyć za piosenką zespołu Kult o „kasecie TDK”, ale najczęściej udawało się kupić (spod lady) ersatze produkowane przez Zakłady Włókien Chemicznych Chemitex Stilon w Gorzowie Wielkopolskim czy jeszcze gorsze planowo wykonywane w Zakładach Włókien Chemicznych Chemitex Wiskord w Szczecinie.
Dramatyczny i poruszający początek „Strażników Galaktyki” wiąże się śmiercią matki głównego bohatera, który jako dziecko przeżywa na swój sposób jej odejście słuchając kasety zatytułowanej „Awesome Mix Tape, Vol. 1” (o czym poniżej). Peter Quill urodził się na Ziemi, osierociła go matka i prawie natychmiast zniknął z Ziemi, porwany przez Obcych, trafiając do przestępczej grupy Łowców w nieznanym sobie ustroniu Galaktyki. Już jako wyrachowany hultaj, działający na własną rękę, zdobywa cenny artefakt (jeden z Kamieni Nieskończoności). Czyli jako prostaczek pozyskujący nadprzyrodzoną siłę, co znamy z „Władcy pierścienia” czy „Incala”. Chris Pratt w roli Petera Quilla aka Star-Lorda świetnie zagrał zawadiackiego bohatera, transformującego w prawdziwego herosa na wzór Hana Solo.
Dzięki zbiegowi wypadków grupa nieznanych sobie profesjonalnych rzezimieszków staje się Strażnikami Galaktyki. Marvelowskie postacie drugoplanowe tworzą galerię kosmicznych wymiataczy (poza zwykłym Quillem). Profesjonalnej zabójczyni Gamorze nie można odmówić śmiercionośnego uroku oraz przyciągającej wzrok urody (już od „Avatara”). Rocket Raccoon to geniusz-zabijaka antropomorficzny szop pracz miłujący strzelać i planować operacyjnie, który dzięki głosowi Bradleya Coopera wykazał się potężnym vis comica, trafnie komentującym bieżącą sytuację bohaterów. Groot – humanoidalne drzewo o niezwykłych zdolnościach „odrastania”, to jeden z hitów fabuły Gunna. Bohater o głosie Vina Diesela – łączący w sobie ogromną siłę z oddaniem i prostolinijnością – wypowiada jedynie kwestię „I’m Groot” na kilkadziesiąt sposobów. Animatorzy, graficy i specjaliści od efektów specjalnych obdarzyli Groota nadludzką siłą jako niezniszczalną tarczę, z dopracowaną i rozbrajającą mimiką niezbyt rozgarniętego drzewokształtnego o wielkich oczach. Podobnie Dave Bautista jako Drax Niszczyciel ze swą dramatyczną przeszłością i honorowym podejściem do wszystkiego to postać wojownika o pozornie niewielkich możliwościach dramatycznych, ale potrafiącego zaskoczyć niedowiarków.
Niby to już wszystko było i wydawać mogłoby się, że chodzi o zarabianie pieniędzy przez Marvel Studios. Ale wybór „Strażników Galaktyki” okazał się strzałem w dziesiątkę – zupełnie nowi bohaterowie w mało eksploatowanej części Marvelowskiego uniwersum. Dzięki solidnie przepracowanemu scenariuszowi powstała jedna z ciekawszych komedii s-f, której żarty sytuacyjne i dialogi nie są sztywne czy udawane, dzięki czemu można popłakać się ze śmiechu. Przebojowego charakteru pozytywnej w odbiorze baśni s-f nie zakłócili antagoniści głównych bohaterów. Wątki Thanosa, Ronana Oskarżyciela, Kolekcjonera, Nebuli czy Yondu, pojawiają się jako poboczne postaci, posiadające na koncie kilka ciekawych scen.
Trochę inaczej było w „Guardians of the Galaxy” wydawanych od 1969 roku, a rozgrywających się na alternatywnej Earth-691 w XXXI wieku. Trzon drużyny stanowili: podróżujący w czasie astronauta z XX wieku Major Vance Astro, oraz ostatni przedstawiciele ras: posiadający kryształowe ciało Martinex T’Naga, Kapitan Charlie-27 z Jowisza i niebieskoskóry kosmita z czerwonym irokezem Yondu, zmiennokształtny Starhawk oraz genetycznie zmutowana kobieta Nikki z ognistą fryzurą.
Nie ma wątpliwości, że „Strażnicy Galaktyki” staną się obowiązkową pozycją dla każdego fana Marvela, sekundującego filmom opartym na komiksowym uniwersum, a do tego fascynują się samymi medium. Dotychczas zaledwie były wspominane inne rasy czy światy w „Thorze”, „Avengersach” oraz w serialu „Marvels Agents of S.H.I.E.L.D.”. Widzowie poznają nieznane okolice Galaktyki, a krótkie sceny ze wspomnianych produkcji zaczynają się łączyć w jedną całość, zyskując na znaczeniu. Zapewne w przyszłości poznamy bliżej mieszkańców doskonałego Xandaru czy losy elitarnej jednostki Nova, chroniącej wspomnianego raju we własnej serii komiksów.
Jednym z elementów promocji filmu była składanka muzyczna z lat 70.-80. XX w., która osiągnęła ogromną popularność komercyjną, wydana w jako wspomniany „Awesome Mix Tape, Vol. 1”. Utwory w przemyślany sposób stały się naturalnym uzupełnieniem obrazu, nadając dramaturgii filmowi i emocjonalnego klimatu, a jednocześnie podkreślając komediowy charakter filmu Gunna. Wśród dwunastu szlagierów znajdują się kompozycje: Blue Swede, Raspberries, Davida Bowiego, Jackson 5, The Runaways, The Five Stairsteps czy Marvina Gaye i Tammi Terrell. Tych kompozycji nie można ot tak wyrzucić sobie z głowy, gdyż wspomniane utwory jak i oryginalna muzyka zapadają w pamięci, posiadając ogromne znaczenie dla filmu – bez niej „Strażnicy Galaktyki” nie byliby tacy sami.
Przygody ekipy pod wodzą Petera Quilla to niezwykle przyjemne doznanie filmowe. Fabuła zdumiewa zwrotami akcji oraz efektami specjalnymi spotęgowanymi dynamicznym szwenkowaniem kamery. Swego dorzucił oryginalny scenariusz o potężnej dawce żartów sytuacyjnych. Dwie godziny wypełnione przygodami „Strażników Galaktyki” to na pewno nie stracony czas, ni tylko fanów amerykańskich komiksów, ale też tych, którzy bardziej cenią europejskie dokonania Girarda „Moebiusa”, czy Jodorowskyego. Czekamy na sequel.
Hubert Kuberski
dodano: 2015-01-29